
o sensie istnienia Muzeum Nadwiślańskiego
Port Czerniakowski w Warszawie może posłużyć za ilustrację zmieniającego się miejsca Wisły w społecznym życiu – w zbiorowej świadomości. Zapomniany, zakrzaczony – port w śródmieściu stolicy był dzikim wysypiskiem śmieci, ziemią wyklętą, „no-go zone” w wielkomiejskiej dystopii. Podobny był klimat całego warszawskiego nabrzeża.
Po kompleksowym remoncie i budowie nowej kładki nad basenem portowym, Port Czerniakowski został włączony w ciąg bulwarów wiślanych – nowej reprezentacyjnej osi stolicy. Prezydent Warszawy wyznaczył pełnomocnego urzędnika wyłącznie do spraw Wisły. W komunikacji społecznej ratusza rzeka traktowana jest jako nieformalna dzielnica miasta.
Związanej z Wisłą edukacji przyrodniczej poświęcono – niezwykle udany – pawilon „Kamień” na Pradze-Północ. Port Czerniakowski jest obecnie przystanią dla rosnącej liczby tradycyjnych, drewnianych łodzi – w tym żaglowych. Zmiana, jaka zaszła w społecznym odbiorze rzeki na przestrzeni ostatnich piętnastu lat, nie mogła być większa. U jej zarania byli ideowcy, „fanatycy” piękna Wisły, których pionierska rola jest już niemal zapomniana, podczas gdy działania wokół Wisły i na Wiśle stają się coraz bardziej profesjonalne i kapitałochłonne. Po latach akcji czysto społecznych i artystycznych, przyszła fala działalności biznesowej, a niekiedy po prostu deweloperskiej. Miejski pełnomocnik do spraw rzeki musi być sprawnym politykiem – coraz większe jest pole napięć między oczekiwaniami mieszkańców, pomysłami biznesu rozrywkowego i turystycznego, i potrzebą czynnej ochrony bezcennej przyrody.
Za sprawą działalności Jana Mencwela, Piotra Bednarka, Karoliny Kuszliewicz, Małgorzaty Lebdy, i niezliczonych innych osób i stowarzyszeń – w tym wielu regionalnych, przyrodniczych i szkutniczych – dyskusja o Wiśle, o formach ochrony Wisły, o idei „parku narodowego” Wisły, nabrała rozmiarów ogólnopolskiej debaty. Rozbiórka zapory włocławskiej jest już postulatem równoprawnym z budową kaskadowego toru wodnego. Ramy dyskusji przesuwają się z każdym rokiem.



Staje się jasne, że Wisła – rzeka fantastycznie zdziczała, ale płynąca przez tereny ludne i zurbanizowane – wymaga utworzenia specyficznych dla niej form ochrony. Należy szukać wzorca, który zadba o unikalny krajobraz rzeki, zachowa jej olśniewające piękno, zabezpieczy warunki lęgowe wodnych ptaków, ale także wyznaczy ramy funkcjonowania odpowiedzialnych form rekreacji i turystyki. Potrzeba nam nie ekologicznej utopii, a wzorca, w którym nadwiślańskie samorządy mogą dopatrywać realnej szansy zrównoważonego rozwoju.
Poszukujemy wzorca dla ochrony rzeki, która jest zjawiskiem w krajobrazie, ale także w kulturze. Poszukujemy sposobu na zachowanie przyrody, ale także na odrodzenie endemicznych tradycji – nie tylko tych flisackich czy szkutniczych, bo rzeka kształtowała tożsamość wsi i miasteczek daleko ponad same kwestie spławu i przeprawy.
Staje się jasne, że modelu ochrony Wisły trzeba szukać w pierwszej kolejności dla odcinka rzeki powyżej ujścia Narwi, a nawet powyżej Dęblina – dla wykluczenia konfliktu z każdym wariantem hipotetycznej drogi wodnej E40 do Brześcia. Ta postulowana trasa pozostaje jedynym teoretycznym zastosowaniem Wisły do celów żeglugi frachtowej.

Stukilometrowy odcinek rzeki między ujściem Sanu a ujściem Wieprza, obejmujący Zawichost, Piotrawin, Kazimierz Dolny i Puławy, czyli obszar tak zwanego Małopolskiego Przełomu, jest w opinii licznych ekspertów najcenniejszym przyrodniczo fragmentem Wisły. Istnieją tu parki krajobrazowe, rezerwaty, stacja ornitologiczna o trzydziestoletniej tradycji, i istnieje także tkanka zabytków kultury materialnej, której Muzeum Narodowe w Lublinie poświęciło monumentalną wystawę „Brzegi Wisły” (2012).
Do zebrania tych wyjątkowych atutów krajobrazu, przyrody i kultury w spójny obraz nowej, zrównoważonej turystyki od lat w swych zamierzeniach strategicznych przymierza się Kazimierz Dolny. Zadanie jest wszakże niewykonalne bez współpracy nadwiślańskich samorządów w ryzach klarownej, celowej polityki państwa względem najcenniejszego odcinka królowej polskich rzek.
Think-tank do opracowania merytorycznych zrębów takiej polityki pracuje nieprzerwanie od pięćdziesięciu lat: jest nim Muzeum Nadwiślańskie.
Śmiała koncepcja, w myśl której pod jednym instytucjonalnym parasolem znalazła się spuścizna kolonii artystycznej w Kazimierzu Dolnym, stanowiska archeologiczne w pobliskich Żmijowiskach, zamek w Janowcu, muzeum Czartoryskich w Puławach, muzeum przyrodnicze, i szereg zabytków architektury drewnianej – wyprzedzała swoją epokę. Dopiero z perspektywy czasu, po sukcesywnej parcelacji Muzeum Nadwiślańskiego, wobec pilnej potrzebny wypracowania modelu turystyki przyrodniczej i kulturowej dla całego regionu, jasny jest sens istnienia ośrodka zdolnego opowiedzieć historię „brzegów Wisły” w pełnej rozdzielczości. Muzeum Nadwiślańskie było „interdyscyplinarne” na długo zanim ten epitet stał się modny. Nawet obecnie, w przeciągającym się, bezprecedensowym kryzysie, Muzeum jest ośrodkiem działań, w których historia mówiona, osobiste wspomnienia, sztuka współczesna, zajęcia dla dzieci, stuletnie malarstwo i naukowa wiedza o przyrodzie zespalają się w scalającą narrację o miejscu człowieka w świecie. O odwiecznym dialogu natury i kultury tam, gdzie łączy nas Wisła.



Wróćmy do miejsca Wisły w Warszawie: przykład ten pokazuje, że „moda” na Wisłę może błyskawicznie otwierać nową przestrzeń społecznego zaangażowania. Jednocześnie, sukces „dzielnicy Wisła” stanowi także ostrzeżenie: nowa społeczna przestrzeń szybko zostaje zagospodarowana – jako rynkowa nisza.
Logika poszukiwania „rynkowego sukcesu” towarzyszyła niedawnemu wydzieleniu zamku w Janowcu ze struktur Muzeum Nadwiślańskiego. Logiką tą wydaje się podążać lubelski Urząd Marszałkowski, realizujący nad Wisłą politykę turystyczną zgoła odmienną od tej, która leży w strategicznych celach Kazimierza Dolnego, niegdyś letniska i kolonii artystycznej. Budowany od półwiecza etos Muzeum Nadwiślańskiego może – powinien! – stanowić inspirację państwowej polityki ochrony przyrodniczego i kulturowego dziedzictwa Wisły. Tragicznym zbiegiem okoliczności, właśnie w momencie, gdy dziesięciolecia interdyscyplinarnej pracy Muzeum Nadwiślańskiego doczekały się „swojego czasu”, na przeszkodzie staje polityka samorządowa w najbardziej małostkowym wydaniu. Dokładnie w chwili, gdy praca Muzeum Nadwiślańskiego jest nam najbardziej potrzebna, może mieć największe oddziaływanie, może przynieść największe owoce – cała instytucja pogrąża się w chaosie, strukturalnym kryzysie i nieustannym zarządzie powierniczym.



Po latach funkcjonowania w stanie de facto prowizorycznym, z karuzelą dyrektorów lub – coraz częściej, coraz dłużej – bez dyrektora, w świetle groteskowej polityki lubelskiego Urzędu Marszałkowskiego względem instytucji kultury (której doskonałą egzemplifikacją jest zamek w Janowcu), trudno wątpić, że jedyną nadzieją na realizację fundamentalnej misji Muzeum Nadwiślańskiego jest bezpośrednie przypisanie nadzoru nad tą instytucją Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Prowincjonalne muzeum nazwane „nadwiślańskim” powstało dla realizacji celu wizjonerskiego i utopijnego: stworzenia z WISŁY wspólnego mianownika dla narracji o Polsce: piastowskiej, żydowskiej, zaściankowej, kosmopolitycznej, renesansowej, kupieckiej, wielkopańskiej, rybackiej – ale zogniskowanej wokół pewnego krajobrazu, posiadającego trwającego przez wieki ducha miejsca. Badania naukowe, akcje społeczne, czy filmy na YouTube, dotyczące wiślanej ornitologii albo hydrologii, są z tej perspektywy bez mała przedłużeniem dorobku osnutej legendą, przedwojennej kolonii artystycznej Kazimierza Dolnego: wszystkie one czerpią inspirację z jednego i tego samego bogactwa, będącego, ponad wszelką wątpliwość, naszym Narodowy Dziedzictwem. Klucze do zachowania tego dziedzictwa we wszystkich jego wymiarach leżą w dorobku – i w przyszłej pracy – Muzeum Nadwiślańskiego.
Nie godzi się, by były przedmiotem samorządowej wojenki.
Aleksander Adamski
mieszkaniec Kazimierza Dolnego
grudzień 2025
